Друзья! Огромная просьба, оставляйте свои комментарии, если скачали Deep Purple - Perfect Strangers (2013) через торрент бесплатно! Внесите свою лепту в развитие сайта!
Perfect Strangers (Live) Lyrics: Can you remember, remember my name / As I flow through your life / A thousand oceans I have flown / Cold spirits of ice / All my life / I am the echo of your past
Обзор и сравнение пластинок Deep Purple - Perfect StrangersВ данном видео сравниваются издания:Deep Purple - Perfect Strangers [823 777-1
14K subscribers in the HardRock community. For everything from Eric Clapton to Ozzy Osbourne. Including 90's Alt Rock, 80's Stadium Rock, Grunge…
My favorite song of the 80s, with my favorite Blackmore riff ever, by my favorite reformed band, a rejuvenated Mark II rising like a phoenix from the ashes i
© Copyright Notice:For any questions regarding copyright issues related to video materials, please contact me via email at malcomixfusion@gmail.comDeep Purpl
Stream Perfect Strangers (Live) by Deep Purple on desktop and mobile. Play over 320 million tracks for free on SoundCloud.
suWEji. Sklep Muzyka DVD Koncerty Zagraniczna Data premiery: 2013-10-14 Rok nagrania: 2013 Rodzaj opakowania: Jewel Case Producent: Eagle Vision Wszystkie formaty i wydania (2): Cena: Oferta ABE MEDIA : 118,00 zł Opis Opis W 1984 roku zespół Deep Purple w składzie Ritchie Blackmore, Ian Gillan, Roger Glover, Jon Lord i Ian Paice spotkał się pierwszy raz od 1973 roku aby nagrać wspólnie nowy studyjny album zatytułowany “Perfect Strangers” Zaraz po wydaniu płyty zespół wyruszył w światową trasę koncertową. „Perfect Strangers Live” to zapis występu z Melbourne w Australii. Jest to jedyny w całości zarejestrowany materiał z tego okresu. W trakcie koncertu grupa wykonała utwory z krążka “Perfect Strangers”, jak również te pochodzące z wczesnych lat 70-tych ze “Smoke On The Water” na czele. To bez wątpienia jeden z najlepszych występów Deep Purple jaki kiedykolwiek został zarejestrowany. Ogromna gratka dla fanów. Lista utworów: 1. Highway Star 2. Nobody’s Home 3. Strange Kind Of Woman 4. A Gypsy’s Kiss 5. Perfect Strangers 6. Under The Gun 7. Knocking At Your Back Door 8. Lazy (inc Ian Paice Drum Solo. 9. Child In Time 10. Difficult To Cure 11. Jon Lord Keyboard Solo 12. Space Truckin’ (in Ritchie Blackmore Guitar Solo. 13. Black Night 14. Speed King 15. Smoke On The Water Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Perfect Strangers Live Wykonawca: Deep Purple Dystrybutor: Mystic Production Data premiery: 2013-10-14 Rok nagrania: 2013 Producent: Eagle Vision Nośnik: DVD Liczba nośników: 1 Rodzaj opakowania: Jewel Case Indeks: 13598174 Recenzje Recenzje Dostawa i płatność Dostawa i płatność Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez . Empik Music Empik Music Inne tego wykonawcy W wersji cyfrowej Najczęściej kupowane Inne tego dystrybutora
Strona głównaRecenzjeZestawieniaArtykuły
7 kwi 17 10:36 Ten tekst przeczytasz w 2 minuty Stary człowiek naprawdę może. Czasami tak dobrze może, że pozostaje tylko podziwiać i uczyć się. Powolutku zamykający swoją wspaniałą historię zespół Deep Purple po raz kolejny pokazał, na czym polega starzenie się w wielkim stylu. Foto: Materiały prasowe Deep Purple – "inFinite" W sumie panowie mają w 2017 roku 340 lat. Średnia wychodzi 68. I co tego? Nic, absolutnie nic. John Mayall ma dużo więcej, a gra wciąż świetne koncerty. Niedawno zmarły Chuck Berry dobijając 90., grał trasy koncertowe po USA. Do wieku nawiązałem dlatego, że Ponury Żniwiarz w minionych kilkunastu miesiącach nie był łaskawy dla wielkich rocka, hard rocka i metalu, ale mam nadzieję, że panów z Deep Purple jeszcze przez jakiś czas oszczędzi, bo będąc na końcowym etapie kariery, tworzą rzeczy po prostu fantastyczne i chciałbym, aby to jeszcze robili. Nie trzeba dawać im plusów za zasługi, za przeszłe hity i niezapomniane albumy. To, co tworzą obecnie, bez najmniejszych problemów broni się samo. Długo zbierałem się do napisania refleksji o tym albumie. Nie dlatego, że Deep Purple zawarli na nim coś nowego, nieoczekiwanego. Wszystko, co na "inFinite" mamy, to doskonale znane DNA angielskiej kapeli, podane w odpowiednim brzmieniu przez Boba Ezrina, który podobnie, jak na znakomitym "Now What?!" zajmował główne miejsce przy konsolecie. Zbierałem się długo dlatego, że dwudziesty album Purpli emanuje niesamowitą świeżością, lekkością, świetnymi pomysłami na piosenki, zderzeniami klimatów (choćby świetnym skontrastowaniem podniosłości i frywolności w "One Night In Vegas" albo delikatnej baśniowości w "The Surprizing" po drapieżnych momentach). Bije też z niego wielka radość wspólnego tworzenia, cieszenia się muzyką. Z króciutkich fragmentów, jakie zespół udostępnił z sesji nagraniowej wynika, że pracowało mu się znakomicie. Nie ma na płycie dłużyzn. Choć niektóre kompozycje zdecydowanie się wyróżniają (np. "Time For Bedlam", "Hip Boots", "One Night In Vegas"), o żadnej nie napiszę, że jest niepotrzebna, że muzycy mogli ją sobie podarować. Podstawowa wersja płyty, a do takiej miałem dostęp, to nieco ponad 45 minut. Idealny czas, żeby utrzymać zainteresowanie słuchacza. I w tych 45 minutach zmieścili Deep Purple bardzo piosenki, których słucha się z przyjemnością. Choć ortodoksyjni Purplowi fani będą pewnie na to psioczyć, bo woleliby jeszcze jeden autorski numer (wiadomo, że takowe powstały w trakcie sesji), cover The Doors "Roadhouse Blues" uważam za udany. Zagrany z luzem, lekkim puszczaniem oka. Bliski oryginału, a jednak z charakterystycznym purpurowym stemplem. Świetnie zwieńczenie świetnego albumu. Na którym każdy z muzyków ma swoje wielkie chwile. Przeczytałem teksty do płyty. Nie zauważyłem w nich zmęczenia, żegnania się, utyskiwania na starość i kończące się życie (choć pewnie Ian Gillan od jakiegoś czas zdaje sobie sprawę, że tak jak w "Child In Time" już nie zaśpiewa, w zakresie, który mu pozostał, porusza się pewnie i ciekawie). Zauważyłem za to sporo radości, zabawy, kilka pobudek nad ranem po mocno imprezowej nocy. Najwyraźniej w panach blisko lub ponad 70-letnich, wciąż jest wiele kreatywności i przede wszystkim radości życia. Nic dziwnego, że stworzyli najlepszą płytę od czasów na pewno "Purpendicular", a może nawet "Perfect Strangers". (8,5/10) Data utworzenia: 7 kwietnia 2017 10:36 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
1. King Of Dreams 2. Cut Runs Deep, The 3. Fire In The Basement 4. Truth Hurts 5. Breakfast In Bed 6. Love Conquers All 7. Fortuneteller 8. Too Much Is Not Enough 9. Wicked Ways Rok Wydania: 1990 Płyta nagrana 3 lata po bardzo dobrym The House Of Blue Light i 6 lat po genialnej Perfect Strangers. Jak wiemy, album został nagrany bez udziału Iana Gillana. Za mikrofonem stanął znany z Rainbow Joe Lynn Tuner. Fani obawiali się, że będzie to zbyt tęczowa płyta (bo przecież Ritchie Blackmore, gitarzysta Deep Purple, to lider Rainbow). No i rzeczywiście płyta jest odejściem od wcześniejszego stylu. O rewolucji oczywiście mowy być nie może, ale różnica w stosunku do reszty jest widoczna. Rzecz bardzo kontrowersyjna. Pierwszy utwór King Of Dreams wcale nie brzmi jak Purple, bardziej pasowałby do repertuaru np. Def Leppard. Jednak ma ciekawy refren i miło się go słucha. To najmniej Hard Rockowy kawałek na tej płycie. Od razu razi jeden fakt: jakże mało do powiedzenia ma tutaj Jon Lord, popisów klawiszowych mamy tu jak na lekarstwo. Następny utwór The Cut Runs Deep to świetny mocny riff i znowu ciekawy refren. Również solówka Ritchiego pierwsza klasa. Kawałki numer 3 i 4 czyli Fire In The Basement oraz Fortuneteller to już klasyczna głęboka purpura. Mamy tu znane nam riffy Blackmore`a, stare, dobre klawisze Lorda, nawet Tuner śpiewa jak Gillan. W Truth Hurts nadal utrzymują poziom. Z początku przypomina to znowu Deep Purple z Ianem, jednak osoba Tunera i dyktatorstwo Blackmora zrobiły swoje. Love Conquers All to jedyna ballada na płycie. Bardzo słodka i z klasycznymi Purplami nie mająca zbyt wiele wspólnego, mamy tu ciekawą grę gitary i przejmujący śpiew wokalisty. Zostaja nam jeszcze dosyć oryginalny Breakfast In Bed i mocny Too Much Is Not Enough z kolejnym świetnym refrenem i nieco lukrowanymi klawiszami. W ostatnim utworze mamy porządną hard rockową jazdę z doskonałą pracą sekcji rytmicznej. Zdania na temat tej płyty są podzielone, warto się zapoznać, aby wyrobić sobie o niej własne. Z pewnością zabrało jakiś znaczących hitów i klimatu sprzed lat, ale nadal jest bardzo dobrze. Jestem wielkim fanem tego albumu i słucham go z olbrzymią przyjemnością. 7,5/10 Piotr “PITOPIETHO” Bargieł Powiązane Artykuły Post navigation
Deep Purple - Rapture Of The Deep Wydawca: Edel Records / Eagle Records / Zoom / JVC Victor / ShockHound Rok wydania: 2005 Money Talks Girls Like That Wrong Man Rapture Of The Deep Clearly Quite Absurd Don't Let Go Back To Back Kiss Tomorrow Goodbye MTV [limited edition bonus track] Junkyard Blues Before Time Began Things I Never Said [japoński bonus track] Skład: Ian Gillan - śpiew; Steve Morse - gitary; Don Airey - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - gitara basowa; Ian Paice - perkusja Produkcja: Michael Bradford Rapture Of The Deep to pochodzący z 2005 r. osiemnasty i jak dotąd ostatni studyjny album Deep Purple. Wprawdzie podobno ekipa w pocie czoła pracuje nad jego następcą, ale nie zmienia to faktu, że już od sześciu lat nie mieliśmy nowego materiału od Purpurowych. Skład hard rockowej legendy od wielu lat uznać można za stabilny. Od 1994 r. pozycję gitarzysty niezmiennie dzierży Steve Morse (Dixie Dregs, Kansas, solo), a od roku 2002 dawnego klawiszowca Jona Lorda zastępuje Don Airey (Gary Moore, Rainbow, Whitesnake). Również na stanowisku producenta okrzepł Mike Bradford, który współpracował z zespołem już przy okazji poprzednich wydawnictw odciążając tym samym Glovera, który zajmował się produkcją przez lata. Tak więc bez większych niespodzianek. Brzmienie Rapture Of The Deep też nie powinno nikogo zaskoczyć, bowiem Deep Purple to formacja z ugruntowaną pozycją i fani kochają ją wtedy, gdy gra jak w klasycznych czasach, a ganią, gdy poczyna sobie zbyt śmiało z eksperymentami. Money Talks to właśnie dobry przykład, że i w XXI wieku można brzmieć, jakby nadal były lata siedemdziesiąte. Kompozycja przypomina klasyczne dokonania Purpli z tamtych czasów, a do tego jeszcze silnie kojarzy się z twórczością Uriah Heep, tym bardziej że Bernie Shaw z owej grupy ma barwę głosu podobną do Gillana. Świetnie spisuje się za organami Airey, praktycznie nie odstaje on od Lorda, ba, podobno nawet gra na tych samych odziedziczonych Hammondach... Co do Steve'a, to uważam, że marnuje się tutaj, bo to wioślarz typowo progresywny i mógłbym niemal się założyć, że jest tu tylko po to, by finansowo zabezpieczyć swoją emeryturę, wszak Deep Purple to wciąż dobry towar ;). Tak czy inaczej, pan Morse próbuje grać tak, jakby tu grał nadal Blackmore (przy okazji imitując też Boxa z Uriah), bo w końcu tego oczekują fani. O ile poprzednia ścieżka była bardzo majestatyczna, o tyle kolejne Girls Like That jest już mniej poważne i bardziej wesołe. Zaryzykuję stwierdzenie, że tym razem więcej jest nawiązań do czasów, gdy w Purplach udzielali się panowie Coverdale i Hughes. Pojawiają się elementy funkowe po prostu. Piosenka podoba mi się poza refrenem, ten bowiem wydaje mi się mało wyrafinowany. Dalej w secie następuje bardzo masywny kawałek o tytule Wrong Man. Nastawiony raczej na granie niezbyt skomplikowane, za to przybijające słuchacza do fotela, niewątpliwie masywne. Główny riff przypomina mi wiele podkładów Joe Satrianiego z jego płyt ostatniej dekady, a przy okazji przypomina i fakt, że przecież Joe również koncertował w składzie Purpli, choć akurat niczego z nimi nie nagrał. Dobrze się tego słucha, aczkolwiek linie wokalne mogłyby być lepsze. Za to dla kontrastu mamy potem genialne tytułowe Rapture Of The Deep. Od pierwszych dźwięków udzielają się motywy orientalne i jak słusznie ktoś zauważył, po plecach mogą przejść takie same ciary, jak niegdyś przy słuchaniu Perfect Strangers. Doszukiwanie się tu jakichkolwiek słabostek byłoby tylko zbędną nadgorliwością w krytyce. Ja uwielbiam kawałki w takim stylu od czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Demons's Eye czy Pictures Of Home (nie wspominając o Gates Of Babylon, choć to akurat pozycja z repertuaru Rainbow). Klimat zmienia się diametralnie wraz z Clearly Quite Absurd, które jest po prostu balladą. Wielu osobom się ona podoba, cóż, może jestem nieczuły, ale to już któreś moje podejście do tego kawałka i mimo iż próbowałem się do niego przekonać bywając w różnych nastrojach, nadal mnie on nie rusza. Wciąż Child In Time czy Anyone's Daughter w moi odczuciu pozostają niepokonane. W Don't Let Go więcej funkująco-bluesującego hard rocka, na siłę nawet można dosłyszeć się tu wpływów Hendrixa. Fajny numer na słuchanie bliżej wieczora i z piwkiem w ręku. Świetnie nadałby się też na występy na żywo w jakiejś knajpie. Wbrew pozorom Back To Back nie należy z góry skreślać ścieżki Back To Back. Wokalnie faktycznie mogłoby być lepiej, ale na przykład do przewijających się tu gitarowych riffów zastrzeżeń mieć nie można. Myślę, że takiego kawałka nie powstydziłoby się ZZ Top, choćby ze względu na jego rytmikę. W gusta fanów klasycznego Deep Purple powinien bezboleśnie trafić numer Kiss Tomorrow Goodbye. Więcej brzmień Hammondów, do tego charakterystyczne zagrywki sekcji rytmicznej, no i Steve Morse grający jak Ritchie Blackmore w początkach lat '70. Nic odkrywczego, za to zaspokojenie nostalgicznych tęsknot za tamtym okresem. Na kolejnej pozycji bonusowe nagranie w postaci rozrywkowego MTV. Tu jest bardzo skocznie i nawet nie wsłuchując się w słowa można dojść do wniosku, że jest to piosenka zabawna, a już z pewnością nie śmiertelnie poważna. Steve gra tu solówkę w luźnym stylu i czuć, że mu się to podoba, zwłaszcza że podobne rzeczy wygrywał na swoich solowych płytach. Wpływy funka da się zauważyć w Junkyard Blues, które wbrew tytułowi z bluesem raczej zbyt wiele wspólnego nie ma. Charakterystycznie pogrywają tym razem klawisze, chyba inspirowane brzmieniami z westernowych saloonów, względnie podkładami muzycznymi epoki kina niemego. Ospale rozpoczyna się zamykające zestaw podstawowy Before Time Began, by niespodziewanie nabrać energii w okolicach połowy ścieżki. Ta druga połowa nagrania podoba mi się bardziej, nawet mimo nieco psychodelicznie pogrywających tam klawiszy. Kapitalna robota wokalna Gillana swoją drogą. Japończycy dostali jeszcze w prezencie całkiem ciekawy utwór o tytule Things I Never Said. Rzecz szybsza, przez to bardziej żwawa, a przy tym bardzo melodyjna. Na uwagę zasługują głównie klawiszowe popisy z brzmieniem lat '70, no i w zadziwiający sposób młodo brzmiący Ian Gillan. Całościowo bardzo klasycznie brzmiący album Purpli i słuchając go łatwo zapomnieć, że przecież ten krążek pochodzi z 2005 r. Dzieło zostało dość dobrze przyjęte przez krytykę i fanów, zapewne właśnie ze względu na swoją "klasyczność". Właśnie takiego grania większość słuchaczy od Deep Purple oczekuje. Płyta na pewno inna niż poprzedniczka, moim zdaniem lepsza. Oficjalna strona zespołu:
deep purple perfect strangers recenzja